KOŚCIÓŁ ŚW. JÓZEFA RZEMIEŚLNIKA –
BYDGOSZCZ PRZEZ DZIURKĘ OD KLUCZA
Przyznaję bez bicia – jestem fanem poniemieckiej architektury. Niby surowe, ale jednak zdobione w ten jedyny w swoim rodzaju, subtelny sposób konstrukcje, których solidność sprawia, że zapewne przetrwają kolejnych kilkaset lat. Dotyczy to także obiektów sakralnych, niegdyś służących ewangelikom, a po zakończeniu II wojny światowej, niemal w komplecie przekazanych katolikom. W grupie tej znajduje się też mało znany, ale niewątpliwie interesujący, kościół pw. św. Józefa Rzemieślnika przy ulicy Toruńskiej.
Jeden z wielu
Nasz dzisiejszy „bohater”, a więc kościół pw. Józefa Rzemieślnika (ufff, udało mi się napisać „Józefa” co nie jest takie znowu oczywiste – z jakichś niezrozumiałych powodów, mówiąc o tym obiekcie często z ust wychodzi mi „Jerzy”), który zobaczyć możecie przy ulicy Toruńskiej 166 (mniej więcej naprzeciwko dawnej fabryki mebli, a później „Tesco”), to oczywiście świątynia poewangelicka. Wbrew pozorom to istotna informacja. Istotna dlatego, że w wielu bydgoszczan wciąż nie zdaje sobie sprawy, jak wiele dawnych, protestanckich kościołów wciąż istnieje, z tym że obecnie funkcjonując jako katolickie.
Uprzedzając komentarze osób zanadto zacietrzewionych w swojej wierze, lub wręcz przeciwnie – w swoim buncie przeciwko wierze (obie te grupy zdecydowanie są siebie warte i niewątpliwie potrzebują siebie nawzajem!) – nadmieniam, że wspominając o powyższej kwestii, mam oczywiście na myśli dziedzictwo kulturowe naszego miasta. To, że świątynie, dawniej wykorzystywane przez ewangelików, a więc głównie Niemców, obecnie służą katolikom, czyli przede wszystkim Polakom, jest bowiem idealnym odzwierciedleniem historii miasta i zmian, jakie dotykały Bydgoszcz na przestrzeni wieków. To wręcz żywe zwierciadło dawnych i obecnych czasów – zwierciadło, w którym te dwa – polskie i niemieckie – oblicza można zobaczyć w jednym momencie.
Drogę z protestantyzmu do katolicyzmu, przeszły takie istniejące w Bydgoszczy po dziś dzień kościoły jak: pw. Andrzeja Boboli (nazywany częściej kościołem jezuitów, przy Placu Kościeleckich), pw. św. Piotra i Pawła (Plac Wolności), pw. Jana Apostoła i Ewangelisty (w Starym Fordonie), pw. Matki Boskiej Królowej Polski (na Łęgnowie, przy ul. Toruńskiej 428), pw. Miłosierdzia Bożego (przy ul. Nakielskiej, nieopodal Kanału Bydgoskiego), pw. św. Wojciecha (przy ul. Kanałowej) oraz właśnie pw. Józefa Rzemieślnika. Całkiem sporo, prawda?
Oczywiście, były też inne, ale z uwagi na zawirowania historyczne, zwyczajnie przestały istnieć. Tutaj wspomnieć należy choćby: kościół staroluterański przy ul. Poznańskiej (dzisiaj w jego miejscu stoi nowoczesny apartamentowiec), pierwsza fara ewangelicka (tutaj już od początku XX wieku wznosi się Hala Targowa), kościół pw. św. Marcina Lutra (w jego miejscu mamy zielony teren przed MDK przy ul. Leszczyńskiego na Szwederowie) oraz niewielki zbór na Czyżkówku (przy ul. Koronowskiej).
Publicystyczny obowiązek każde także wspomnieć o kościele ewangelicko-augsburskim pw. Zbawiciela, opisywanym już zresztą w ramach cyklu. To jedyna świątynia, która po wojnie pozostał w rękach ewangelików, z tym że oczywiście już polskich, a nie niemieckich. Zaś kościół ewangelicko-metodystyczny przeniósł się do obecnej siedziby przy ul. Pomorskiej dopiero po II wojnie światowej, zajmując miejsce działających wcześniej w tym miejscu baptystów. Ten ostatni obiekt trochę więc nie pasuje do naszej wyliczanki.
Powyższe potwierdza, że poewangelickich kościołów mamy w Bydgoszczy urodzaj. A było jeszcze więcej! Spoglądając więc na te (w większości) ceglane budowle, pamiętajmy o ich rodowodzie. Wszak to historia naszego miasta!
Początki Rzemieślnika
Wracając jednak do sedna, a więc kościoła Józefa Rzemieślnika, przyjrzyjmy się jego początkom. Te ściśle powiązać należy z gwałtowanym rozwojem gospodarczo-społecznym Bydgoszczy, który miał miejsce w drugiej połowie XVIII wieku. Wciąż silny był handel, prowadzony przy pomocy: Brdy, Wisły i Kanału Bydgoskiego, a do tego w mieście pojawiła się kolej. Wszystko to sprawiło, że do Bydgoszczy (czy też raczej Brombergu) przybywało wielu nowych mieszkańców. Zjeżdżali więc robotnicy, inżynierowie czy urzędnicy, w większość będący oczywiście Niemcami.
Gdzieś wszystkie te osoby a także ich rodziny, musiały rzecz jasna zamieszkać. A skoro w mieście przestrzeni już powoli zaczynało brakować, prężnie rozwijały się przedmieścia. Jak już wspominałem w wielu poprzednich artykułach, to właśnie wówczas obserwowano dynamiczny rozwój m.in.: Okola, Wilczaka czy Bielaw. Tak samo było z Małymi Bartodziejami, a więc obszarem, przy dzisiejszej ulicy Władysława Bełzy, na początku Toruńskiej oraz w ich najbliższych okolicach.
Na początku XX wieku liczba ewangelików w mieście (no i na przedmieściach) sięgnęła kilkudziesięciu tysięcy. W efekcie, bydgoskie kościoły zrobiły się dla wiernych zwyczajnie zbyt ciasne. I to pomimo tego, że w mieście działały już wtedy świątynie pw.: św. Pawła i św. Krzyża (nowa fara ewangelicka), a także mniejsze: kościół staroluterański i kościół Jana Apostoła w Starym Fordonie. Wciąż było to jednak zbyt mało.
W związku z tym, w 1903 roku, władze miejskie wydały pozwolenie na budowę kilku protestanckich świątyń, zlokalizowanych właśnie na przedmieściach. W następstwie tej decyzji, poza kościołem pw. Józefa Rzemieślnika, powstały świątynie na Okolu, Szwederowie i Wilczaku.
Co ciekawe, w momencie uzyskania pozwolenia, gmina ewangelicka na Małych Bartodziejach, czy też raczej, jak mawiali Niemcy, na Klein Bartelsee istniała już pięć lat – konkretnie od 1898 roku. Nie miała jednak swojej stałej siedziby, a nabożeństwa odprawiane były głównie w szkołach. Proboszcz jednak był – Wilhelm Faure – który swoją funkcję pełnił aż do 1930 roku.
Projekt budowli, którą możemy do dziś podziwiać przy ulicy Toruńskiej, powstał w 1904 roku, a jego autorem był Ismar Hermann. Jako architekta budowli wskazuje się jednak najczęściej kogoś innego, bo Freidricha Oskara Hossfelda. Cóż, ten drugi zatwierdził projekt i naniósł na niego poprawki, jednak bez wątpienia większą cześć pracy „odwalił” pierwszy z nich. Hossfeld piastował jednakże funkcję nadzorcy, w zakresie budowli sakralnych na terenie zaboru pruskiego, a poza tym był bardzo znany, toteż przypisywanie mu zasług nie dziwi.
Zresztą, dokładnie taka sama historia (przy udziale tego samego architekta i tego samego „zatwierdzającego”) rozegrała się w przypadku kościołów na Wilczaku i Szwederowie. Jak widać, taki był zwyczaj!
Środki finansowe na budowę uzyskano ze Stowarzyszenia Gustawa Adolfa oraz z corocznej renty z gminy bydgoskiej. Wybrano więc działkę, na której stanąć miał kościół, a także firmę budowlaną – bydgoskie przedsiębiorstwo Georga Weissa. Inwestycja kosztowała niebagatelną kwotę ponad 80 tys. marek.
Świątynia pod patronatem św. Józefa („Rzemieślnik” został dodany dopiero po II wojnie światowej, już przez Polaków) została oddana do użytku już po 2 latach od momentu pierwszego wbicia szpadla w ziemię, tj. w 1906 roku. No i tak trwa, po dziś dzień, z niemal niezmienionym zewnętrznym „lookiem”. I choć wielu uważa, że to obiekt stosunkowo młody, niebawem „stuknie” mu 130 lat!
Wnętrze
Dość jednak o historii! Przekroczmy bramy kościoła i zobaczmy, co się tam kryje. Pierwsze co rzuca się w oczy to minimalizm i estetyka. Cóż, być może to pozostałość po unoszącym się tutaj jeszcze duchu ewangelików, którzy przecież lubują się w skromnym wystroju wnętrz świątyń. Ołtarz jest zadziwiająco niewielki i pozbawiony przesadnych ozdób. Samo prezbiterium zaś jest ciekawe z uwagi na sklepienie krzyżowo-żebrowe, a także pięknie zdobiony łuk tęczowy z motywami roślinnymi. Mianem pięknego można także określić witraż w centralnej części prezbiterium, przedstawiający Chrystusa. Po jego obu stronach znajdują się z kolei (co, z racji na patronat świątyni dziwić nikogo nie powinno) malowidła przedstawiające Józefa z Nazaretu.
Bogate malowidła znajdują się także na zewnętrznej (od strony nawy głównej) części łuku. Tam umieszczono wyobrażenie biblijnych scen z wizerunkiem Maryi i nowo narodzonego Jezusa, w centralnym punkcie. Malowidło niby spore, ale subtelne, przez to nie przytłacza.
Kościół jest jednonawowy, a brak bocznych empor oraz niewielka liczba ozdób na ścianach, sprawiają, że wydaje się być całkiem przestrzenny. Wrażenie to potęguje także jasna barwa wnętrza, która – co ciekawe – nie jest barwą oryginalną. To warstwa farby, nałożona w trakcie któregoś z remontów (zdaje się, że z końcówki lat 60. XX wieku). Oryginalne kolory dostrzec można tuż na chórem, gdzie na potrzeby przyszłych prac renowacyjnych, dokonano odkrywki niższych warstw farby. Ewidentnie przebijają się tutaj kolory: ciemnozielony, brązowy i fioletowy. Dawniej na ścianach i glifach okiennych znajdowały się podobno utrzymane w tych barwach długie linie.
Ciekawe jest też sklepienie. Ono również utrzymane jest w jasnych barwach, ale wzbogacone regularnie rozmieszczonymi plamami malarskimi, które zdecydowanie urozmaicają wnętrze. Zastosowano tutaj ciekawe, poprzeczne belkowanie.
W najbliższych latach w kościele planowane są prace konserwatorskie, nastawione na przywrócenie oryginalnego wyglądu. Poza wspomnianymi już różnobarwnymi pasmami na ścianach, seria wykonanych w ostatnich latach badań, wykazała, że pod farbą na sklepieniu zachowały się w niezłym stanie bogate dekoracje. Odtworzona ma więc zostać istniejąca tutaj niegdyś orientalna kompozycja florystyczna. Sam jestem ciekaw, jak finalnie będzie to wyglądało!
Dużym plusem kościoła jest tablica z historią parafii, umieszczona tuż za wejściem do świątyni, w jej przedsionku. To coś, czego w wielu obiektach sakralnych (wszystko jedno jakiego wyznania) mi brakuje. A tak, człowiek od razu wie z jaką historią ma do czynienia!
W drodze na wieżę
Tak, dobrze myślicie – kościół Józefa Rzemieślnika to jeden z tych obiektów, które raczej nie obfitują w wiele na co dzień niedostępnych miejsc. Wiąże się to z jego niewielkimi rozmiarami, a także brakiem piwnic. Na „zaplecze” składa się z kolei jedynie skromna zakrystia. Tutaj, uwagę zwraca głównie niewielki witraż, przedstawiający małoletniego świętego kościoła rzymskokatolickiego, czyli Dominika Savio.
Na szczęście nasza potrzeba „zaglądania przez dziurkę od klucza” została zaspokojona dzięki górnym partiom kościoła! Przemiły pan kościelny poprowadził nas bowiem po schodach na drewnianą emporę chóru. A tam, naszym oczom ukazały się pięknie odnowione, oryginalne organy, które na początku XX wieku wyszły z „taśmy produkcyjnej” bydgoskiej pracowni Paula B. Voelknera.
Instrument, obudowany ciemnym drewnem i przyozdobiony motywami kwietnymi, robi z bliska ogromne wrażenie! Jest też oczywiście oryginalna tabliczka z nazwą producenta, a poszczególne klawisze mają jeszcze oznaczenia, wykonane w języku niemieckim. Historia – dosłownie – na wyciągnięcie ręki!
Z chóru doskonale widać cały kościół, który również z tej perspektywy jawi się jako estetyczny i zadbany. Dostrzec można, że wcale nie jest tak mały, jak to się wydaje, kiedy spjorzy się na niego z zewnątrz. Na takie spoglądanie nie mamy jednak wiele czasu, bowiem czas iść wyżej. Czas wdrapać się na wieżę!
Początkowo idziemy po wygodnych, choć ewidentnie leciwych schodach. Z czasem, jak to zwykle bywa w historycznych kościołach, stopnie zmieniają się raczej w troszeczkę bardziej rozbudowaną drabinę. Półpiętra zaś, służą jako małe magazyny, miejsca, w którym odkryć można tajemnice dawno minionych lat. Rozglądając się wokół, można odnieść wrażenie, że to obiekt o wiele starszy, aniżeli w rzeczywistości. No i super, bo właśnie takie klimaty lubimy najbardziej!
Idąc w górę, w pewnym momencie znaleźliśmy się między dwoma „dachami” budowli. Mowa o przestrzeni między spadzistym, zewnętrznym „okryciem” konstrukcji, a sklepieniem. To ostatnie (co akurat jest normą w przypadku bydgoskich kościołów) zabezpieczone jest przed wilgocią i uszkodzeniami technicznymi w sposób mocno prowizoryczny – gąbką i folią. Przez środek biegnie zaś wąziutka techniczna ścieżka, utworzona przy wykorzystaniu cieniutkiej, drewnianej płyty. Nie ma więc niestety tak dogodnej do spacerów platformy, z jaką zetknęliśmy się choćby w kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa przy Placu Piastowskim. Jest za to charakterystyczne belkowanie, tworzące prawdziwy gąszcz podtrzymujących dach odnóg. To miejsce, które w każdym zabytkowym kościele ma naprawdę niezwykłą, trudno uchwytną aurę.
Na kolejnym piętrze natrafiamy na skarb! Oryginalny, a więc pochodzący z 1906 roku pół-automatyczny mechanizm, napędzający znajdujący się na wieży kościoła zegar! Ponad 125-letnie urządzenie oraz podłączone do niego metalowe liny i stelaże, wciąż działają! Świadczy o tym zresztą ciągłe tykanie, przerywane tylko co jakiś czas bardziej przeciągłym dźwiękiem, oznaczającym zamknięcie krótkiej sekwencji ruchów. Machinę trzeba tylko co kilka dni czas nakręcać, co zwykle czyni kościelny. W trakcie naszej wizyty w kościele miałem jednak tę przyjemność, że sam mogłem tego dokonać. Doznania związane z kręceniem 127 letnią korbą? Przednie!
Mechanizm, z racji braku lepszego rozwiązania, jest tymczasowo zabezpieczony folią, jednak z tego co wiem, szykowana jest dla niego bardziej godna osłona. Słusznie, bo to konstrukcja, która na początku XX wieku powstała w słynnej głogowskiej fabryce Carla Weissa (później nazywanej także fabryką braci Momma, którzy kupili przedsiębiorstwo od syna Weissa). W dobrym stanie zachowała się tabliczka, na której, poza numerem seryjnym, umieszczono rok powstania, nazwę fabryki, a także słowo Glugau, które oznacza po prostu miejsce produkcji, czyli miasto Głogów.
Piętro wyżej jest jeszcze ciekawiej. Jednak, żeby się tam dostać, wdrapać należy się już po prawdziwej, podstawianej pod wąski otwór w suficie, drabinie. Właśnie dlatego twierdzę, że taka robota dokumentacyjna, nie jest dla każdego! Kiedy jednak człowiek już się przełamie, z bliska podziwiać można rzeczy piękne. W tym przypadku dwa sporych rozmiarów dzwony. Oba wyglądają na stare, ale co ciekawe tylko jeden jest oryginalny. To konstrukcja odlana w 1905 roku (dzwon jest więc starszy niż sam kościół) w zakładzie Franza Schillinga. Zamieszczono na niej także cytat z jednego z psalmów. Obok wisi z kolei dzwon z 2009 roku, który zawieszono na wieży z okazji 10 rocznicy ostatniego pobytu Jana Pawła II w Bydgoszczy. Jak widać, dzwony szybko się starzeją – przynajmniej pod względem wizualnym – bowiem ledwie 13-letnia konstrukcja wygląda na naprawdę leciwą!
Od lat, dzwony w kościele Józefa Rzemieślnika wybijają godziny w sposób automatyczny. Wciąż robi to jednak wrażenie. Szczególnie na uszach, kiedy człowiek – tak jak ja podczas ostatniej wizyty – znajduje się tuż obok nich. Doprawdy, koncert rockowy to przy tym drobiazg!
Na szczęście człowiek ma tę zadziwiającą zdolność szybkiego dochodzenia do siebie. Dzięki temu może zerknąć przez okna, na otaczający kościół teren. Najpierw trzeba jednak rozsunąć zabytkowe, drewniane „żaluzje”, co zrobić można przy wykorzystaniu stalowych linek. Widok w kierunku północnym jest stąd świetny! Jak na dłoni widać niemal całe Bartodzieje. Ba, dosłownie na wprost moich oczu, ale w oddaleniu jakichś 5 kilometrów, dostrzegłem mu rodzinny blok przy ul. Bartosza Głowackiego 41. I tylko szkoda, że budynki rozciągające się przy ul. Toruńskiej (w tym m.in. siedziba wodociągów), zasłaniają widok na Brdę.
Patrząc w kierunku zachodnim, na pierwszym planie znajduje się cmentarz parafialny, ale trochę dalej widać już Zbocze Bydgoskie, a na nim zabudowania Wyżyn i Wzgórza Wolności. W oddali z kolei majaczą: hala „Łuczniczka”, „River Towers” i pylon Trasy Uniwersyteckiej.
Wyżej, na samą maleńką wieżyczkę, ze względów technicznych już niestety nie weszliśmy. Nic to jednak, bo atrakcje których doświadczyliśmy do tej pory, w zupełności nam wystarczają! Słowem: było warto!
A tak na marginesie, to wieża kościoła Józefa Rzemieślnika jest naprawdę zadbana! Uwagę na to zwróciłem dopiero jakiś czas po wizycie, kiedy w myślach zestawiłem jej obraz z wieloma innymi konstrukcjami tego typu z terenu Bydgoszczy. Tutaj nie natknęliśmy się na takie niespodzianki jak gołębie odchody czy poczerniałe ze starości pajęczyny, które w wielu świątyniach są rzeczą najzwyklejszą pod słońcem.
Parafia-gigant
Kościół, jak wynika z powyższego opisu, jest zadbany i nieźle zarządzany. No i fajnie, bo zobowiązuje do tego bogata historia parafii. Co ciekawe, jej katolicka odnoga zawiązała się już przed II wojną światową. Wówczas wspólnota, którą zarządzał ksiądz Kopeć, nie posiadała własnej siedziby, a nabożeństwa odbywały się głównie w szkole przy ulicy Toruńskiej. Dążyła jednak do jej zdobycia, czemu pomóc miał zawiązany Komitet Budowy Kościoła. Były plany budowy świątyni na terenie dzisiejszego osiedla „Łuczniczka” (między Zboczem Bydgoskim, a ulicą Toruńską), a nawet odkupienia kościoła św. Józefa od ewangelików, który przecież lawinowo tracił wiernych. Wszystko jednak przerwał wybuch światowego konfliktu.
Oczywiście wcześniej, w trakcie pierwszy lat funkcjonowania parafii ewangelickiej, notowano ciągły wzrost liczby wiernych, związany z ogólnym rozwojem miasta i napływem coraz większej liczby Niemców. Po powrocie Bydgoszczy do Rzeczypospolitej w 1920 roku, liczba ta zaczęła gwałtowanie spadać, pod koniec lat 20. XX wieku wynosząc już tylko ok. 500 osób. I choć w trakcie II wojny światowej znów nastąpił delikatny wzrost zainteresowania parafią, to jednak był to już tylko łabędzi śpiew. Wszak wkrótce protestanci mieli niemalże całkowicie zniknąć z Bydgoszczy.
Ostatecznie, w 1946 roku, na mocy decyzji Komitetu Obywatelskiego Miasta Bydgoszczy, świątynia przydzielona została katolikom. Zresztą, dokładnie tak jak wszystkie poniemieckie kościoły. Potem wycofano się jedynie z pomysłu odebrania ewangelikom świątyni pw. Zbawiciela. Proboszczem parafii został wspominany dzisiaj z dużym sentymentem ksiądz Rynkiewicz.
I to właśnie czasy powojenne, szczególnie zaś lata 60. i pierwsza połowa lat 70. to moment największej chwały parafii. Szczególnie w kontekście suchych liczb. Wtedy bowiem, w momencie powstawania i silnego rozwoju pobliskich, dużych osiedli mieszkaniowych, jak: Wyżyny, Kapuściska, Wzgórze Wolności czy Glinki, a także braku innych kościołów w najbliższym otoczeniu, liczba wiernych przynależących do parafii wynosiła ponad… 60 tysięcy! Niektóre źródła wskazują nawet, że była to liczba bliższa 70 tysiącom.
Te 60 tysięcy robi jeszcze większe wrażenie, kiedy uświadomimy sobie, że mówimy o czasach, w których frekwencja w kościołach była wyższa niż dzisiaj, a odpuszczenie niedzielnej mszy w wielu rodzinach raczej nie wchodziło w grę. Aby sprostać oczekiwaniom wiernych, msze odprawiano więc tutaj przez niemal cały dzień – od 6 rano do 18 wieczorem. Do tego, wykorzystywano w tym celu nie tylko kościół, ale i sąsiedni domu parafialnym. Zainteresowanie w narodzie niewątpliwie więc było!
Ten sam czynnik, który przysporzyło parafii tak wielu wiernych, wkrótce im ich odebrał. Mowa oczywiście o rozwoju osiedli, na których zaczęły powstawać także odrębne parafie. I tak, po kolei budowano kościoły: Świętych Polskich Braci Męczenników na skraju Wyżyn, Opatrzności Bożej (przepraszam, ale ten kościół to pod względem architektury istne brzydactwo) na Kapuściskach, św. Jadwigi Królowej na Wzgórzu Wolności oraz Matki Bożej Fatimskiej na Wyżynach. W efekcie, liczba osób, podlegających pod parafię liczy dzisiaj ledwie kilka tysięcy. No cóż, nie zawsze można być na szczycie!
Wokół kościoła
Wychodząc z kościoła, warto rzucić okiem na jego bryłę z zewnątrz. Konstrukcja jest masywna, nawet nieco przytłaczająca. To typowy niemieckiego budownictwa początku XX wieku, ceglany neogotyk z elementami historyzującymi. Warto nadmienić, że niektórzy doszukują się w tym stylu także akcentów neoreomańskich.
Całość zwieńczona jest wieżą, na szczycie której umieszczono sygnaturkę z neobarokowym hełmem. Jest też oczywiście wspomniany już wcześniej zegar – ten sam od początku istnienia kościoła! Poza tym, świątynia od zewnątrz jest silnie surowa, niemal pozbawiona jakichkolwiek zdobień, co jednak subtelnie podkreśla jej majestat. Wyjątkami są maswerki nad otworami okiennymi i wimperga nad portalem głównym. Ciekawe jest też to, że ściany czworobocznego prezbiterium, są od zewnątrz przykryte drewnem.
Na zapleczu świątyni, konkretnie zaś od strony Władysława Bełzy, znajduje inny, ciekawy budynek, który podobnie jak kościół powstał w 1906 roku (o czym świadczy zresztą data na frontowej ścianie). Stanowił on część tego sakralnego kompleksu, bo początkowo znajdowała się tutaj pastorówka. Oficjalnie jest to zabytek, wpisany do wojewódzkiego rejestru.
Po pastorówce funkcjonowała tutaj ochronka dla dzieci (rodzaj schroniska, zakład opieki dla dzieci pozbawionych rodziców), a następnie plebania. To tutaj mieszkał pierwszy powojenny proboszcz katolickiej parafii, Piotr Rynkiewicz. Obecnie, znajduje się on w rękach prywatnych, a siedziba duchownych parafii mieści się już w nowszym obiekcie, wybudowanym przy niewielkiej uliczce Cienistej. Z kolei mocno socialistyczny budynek stojący tuż za kościołem to obiekt należący do Caritasu.
Obok kościoła znajduje także sporych rozmiarów nekropolia. Założono ją już w pierwszej połowie XIX wieku, a więc długo przed rozpoczęciem budowy świątyni. Początkowo służyła głównie ewangelikom, co oczywiście zmieniło się po II wojnie światowej. Wtedy też utworzono tutaj miejsce pamięci żołnierzy Wojska Polskiego oraz bydgoszczan, którzy zginęli w trakcie działań wojennych. Kwatery bydgoskich bohaterów oznaczono dużą rzeźbą w kształcie orła.
Na cmentarzu spoczywa wielu zasłużonych mieszkańców Bydgoszczy. Wśród nich wymienić można choćby: pianistę i kompozytora Jana Drzewieckiego, Aleksandra Fedorowicza, tłumacza i wicekonsula Uzbekistanu, jedną z ofiar katastrofy Smoleńskiej, a także wspomnianego już w tym artykule kilkukrotnie pierwszego proboszcza katolickiej parafii Piotra Rynkiewicza.
Zapraszamy do zwiedzania i czytania!
Przyznacie (ok, pewnie nie wszyscy z Was, ale mam nadzieję, że chociaż część!), że kościół, który dzisiaj opisałem, jest zaskakująco ciekawy! A takich perełek (bo może jednak nie pereł) mamy w mieście całkiem sporo! Problem w tym, że wiele z nich mijamy na co dzień, nie mając pojęcia o ich historii, architekturze czy skrywanym wewnątrz pięknym wystroju. Szkoda, bo to przecież część historii i teraźniejszości naszego miasta!
Tajemnice te próbujemy przybliżać w niniejszym cyklu, tj. „Bydgoszcz przez dziurkę od klucza”! Artykuły z tej serii będą się teraz pojawiały na blogu co kilka dni, do końca roku! Przed nami więc jeszcze bardzo wiele obiektów do zwiedzania!
Autor tekstu: Piotr Weckwerth
Tekst pochodzi z bloga: Turystyka BEZ FILTRÓW (www.turystykabezfiltrow.com)